Komentarze: 8
Zaczynam ten piękny i beztroski czas zwany feriami. Po feriach spodziewam się również ważnego wydarzenia, myślę, ze nie tylko dla mnie ale także dla moich bliskich. Ale wszystko w swoim czasie. Nie mam konkretnych pomysłów, na ciekawe spędzenie tego wolnego czasu. Chciałabym pojechać w góry, ale to nie przejdzie, bo to nie ode mnie zależy, nawet w tym najmniejszym stopniu. A szkoda.
Kocham góry. Jak byłam mała (no, może średnia:)) całe dwa miesiące wakacji spędziłam w Karpaczu. Tam poznałam pewnego Pana, nie pamiętam jak miał na imię w każdym razie, ja nazywałam go Panem Malarzem. Bo malował. Pięknie malował. Ja, wówczas z moimi dziecinnymi rysunkami w maleńkim rysowniku, nie dorastałam mu do pięt. Teraz zresztą też nie. To On nauczył mnie jak trzymać ołówek, pędzel, jak cieniować, jak nakładać barwy, ale przede wszystkim nauczył mnie widzieć. Nie patrzeć ale widzieć. Zrozumiałam, że jest między tymi dwoma, niby nic nie różniącymi się słowami, ogromna przepaść. Tak się zaczęło. Z tego względu, że mieszkaliśmy z rodzicami u rodziny, a Pan Malarz mieszkał po sąsiedzku, nie miałam żadnych kłopotów, żeby chodzić do Niego na tak zwane lekcje. Lekcje rysunku. Nie miałam pojęcia, jak się mojemu Nauczycielowi odwdzięczyć, więc swój pierwszy, ‘dorosły’ obraz podarowałam właśnie Jemu. Chciałabym Go kiedyś odwiedzić.
Może jeszcze zdążę. W każdym razie bardzo bym chciała.
Wczoraj cały wieczór, z przerwą na herbatę spędziłam na parapecie mojego okna. Czasami mam wrażenie, że to jedyne miejsce, w którym czuję się naprawdę bezpiecznie.
Buźka.