Zebrałam się w sobie i zrobiłam generalne porządki. Mam to do siebie, ze nie lubie zbytnich porzadków. Oczywiście żebyscie nie pomysleli, ze jestem taka totalna (jakie słowo) bałaganiarą, to napomkne, ze tak, oto od wczoraj moj pokoj lśni (no, powiedzmy) czystościa. Z reguły u mnie żyje wszystko własnym życiem. Od czasu kiedy dostalam sztaluge, to zawsze stoi rozlozona na srodku pokoju, wkolo prace, farby...jestem zła, siegam po pedzel i maluje. Maluje, do tego momentu, az sie uspokoje. Bo na początku zawsze jest ciemny las. W końcu dosięgną cie promyki słońca. I tak pojawia się łąka, czasami spokojne morze, niekiedy księzyc i gwiazdy. Zdarzają sie i ludzie. Ale oni zwykle szpeca caly obraz.
Poza tym mam spora biblioteczke. Kiedy patrze na te moje połki biblioteczki to śmiac mi sie chce. Ksiazki oczywiście ląduja na podłodze. A biblioteczka pozostaje uzbrojona skromnie w te kilka ksiazek ktore z reguly są wypelnione po brzegi wiedza scisla, ktorej nie znosze, wiec nie czytam. To moje stare podreczniki, a czasami nietrafione prezenty od rodzinki, ktora od urodzenia byla pewna, ze zostane lekarzem. Niestety kochani, mdleje jak widze krew, nic z tego.
A więc powracajac do tematu, moj pokoj jest piekny. Sprzątnełam wszystkie berbeluchy, blebloki i inne szpargały zagradzające biurko. Wymieniłam wode w kwiatkach. Poukładałam ksiązki. Poukładałam wszystkie walające sie po podłodze prace, ułozyłam je na rowniutkim stosiku. Ułozyłam ubrania w szafkach i w szafie. Przywiesiłam lampki do okna i wstawiłam miniaturową choinke na parapet okna. Tak własnie.
Oczywiście długo to czysto nie bedzie. Daje sobie góra dwa tygodnie.
Ups. Świeta.
Dobra, mniejsza o to.:)